Long time no see, czyż nie?
Jako, że
teoretycznie to blog o szyciu, to będzie i post o szyciu. I oczywiście nie
tylko o szyciu, bo jak wiadomo, nie samym szyciem szyje człowiek i dla
równowagi wpis musi być lekko przegadany, jak to tutaj zwykle.
Wpis o tym,
jak to jest w tym samym momencie wygrać i przegrać w blackjacka, o tym, że w
niedziele wolę pójść na kurs krawiecki zamiast do kościoła, o sensie szycia i o
nieskończonych spodenkach, w które i tak się nie mieszczę.
Właśnie
wróciłam z weekendowego kursu szycia. Fajnie było. Jedyne, co nie jest
pozytywne w tym wszystkim, to fakt, że trzeba w niedzielę wstać o 6.00 rano. A,
no i jeszcze to, że w weekendy, a szczególnie w niedzielę, komunikacja miejska
jeździ tak, jakby chciała, a nie mogła – albo nawet gorzej. Jakby nie chciała i
nie mogła. Jakby ktoś nagle w sobotni wieczór wyrywał wszystkie kółeczka
wszystkim autobusom, robił zwarcia wszystkim tramwajom. Bo przecież w niedziele
rano nikt się nigdzie nie spieszy. Jedyne, co się spieszy, to moja przesiadka.
Zawsze. Nie ma wyjątków.
Wczoraj był
12 marca. Ciekawa data, urodziny jednego z moich ulubionych pisarzy i, tak się
jakoś dziwnie złożyło, moje.
Jak to jest
jednego dnia wygrać i przegrać w blackjacka? Właściwie tak sobie. Przez całą
grę masz dwie dziesiątki, a przy następnym rozdaniu trafiasz dziesiątkę i asa.
Proste. Simple as that. Bum wygrałeś. 21. Przez rok możesz podpisywać się
BlackJack zamiast Caspar David.
Co się zmienia kiedy się kończy 21 lat? Absolutnie nic.
Tak samo nie umiesz w życie jak dzień wcześniej, jak miesiąc wcześniej, jak rok wcześniej.
Tak samo nie pytają się ciebie o dowód w sklepie, kiedy kupujesz wódkę, jak nie robili tego kiedy miałeś 17 lat.
Słońce nadal krąży wokół Ziemi, a Ziemia wokół Księżyca.
Życie toczy się dalej, przedwczoraj znowu ktoś wygrał w totka twój hajs.
Jutro znowu czyjegoś kota potrąci samochód.
W czwartek znowu pojedziesz na północny wschód.
Nadal nie jesteś gwiazdą rocka, ani nie masz domu z basenem, w którym mógłbyś mieć dmuchaną poduszkę w kształcie pizzy.
Nadal jesteś nikim znikąd, kimś, kto puszcza trochę energii w internet.
Dlaczego ja chodzę na kurs szycia? Przecież skoro – teoretycznie – posiadam bloga o szyciu, powinnam umieć szyć, prawda?
Umiem. I to całkiem nieźle, szyję szybko i skutecznie, ale wiadomo, zawsze znajdzie się coś, czego można się jeszcze nauczyć. Poza tym ja również, nieważne za jak bardzo egocentryczną się uważam, nie umiem wszystkiego. W porównaniu do niektórych, których spotykam na kursie, wiem całkiem niewiele.
Poszłam na kurs dlatego, że tam nikt nie wiedział. I najwyraźniej nikt nie wpadł na pomysł sprawdzenia rano facebooka. Dlatego też dane było mi uszyć sobie kawałek spodenek ćwiczeniowych.



Czerwone spodenki to spodenki modelowe. Choć nie odszyte wzorowo, i tak totalnie mnie kupiły różną grubością pasków i ciekawym ich połączeniem. Już mnie mają. Idę w internet nabyć bawełnę na identyczne.
Nie identyczne. Podobne. Może granatowe?
Podobne - na pewno większe. Te tutaj to tylko spodenki ćwiczeniowe, w rozmiarze mikro 34, w które się zmieszczę, ale wygląda to średnio ciekawie.
Teoretycznie uszyć takie same umiem. Maszynę mam.... Tak. Mam maszynę. Kupiłam za magiczną ilość pieniądza Elnę eXplore 240. Ściegi superowerlokowe, elastyczne, takie bajery, automatyczne obszywanie dziurki, wodotrysk i fajerwerki.
Piniądz wydan, teraz czas na ciąg dalszy. Preludium zagrano, czas na właściwe przedstawienie.
Let the show begin
A na koniec bonus, co myślą i piszą na ławkach ludzie po czterech godzinach materiałoznawstwa.
Nie, to nie moje dzieło, but I can relate.