25 February 2016

The irony of choking on a lifesaver - Egzystencjalny Pasztet .1


Witam szanownych słuchaczy, dziś jest ten moment, kiedy to, chociaż jest to blog o szyciu, chwilowo zmienia się on w blog o życiu. Zaraz dostaniecie Egzystencjalny Pasztet, przemielony razem z budą strumień świadomości. Ale spokojnie, w tym tygodniu idę kupić maszynę do szycia. Wypasioną maszynę do szycia. Co oczywiście nie znaczy, że to ostatni egzystencjalny pasztet tutaj :)  

Otóż tak, po ponad rocznych bojach i wątpliwościach, szarpaniu się, odrzucaniu i akceptowaniu pomysłów, postanowiłam zacząć. Zacząć co? Coś. Jeszcze sama do końca nie wiem co to ma być, pewnie znowu wyjdzie w praniu. Albo i nie wyjdzie. 

Na razie wychodzi na to, że siedzę w pociągu do miasta, w którym nie chcę być, mając w perspektywie dwa dni bez robienia czegoś, co mi sprawia radość. Ładnie się zaczyna, nie?
Dwa dni bez czegoś, co mnie cieszy, ale niekoniecznie pełne czegoś, czego nie lubię. Dwa dziwne dni, zawieszone w czasie między rysunkiem Andrew Scotta, a technikami laboratoryjnymi, dwa dni bez sensu. Bo ja wiem, co będzie za dwa dni… Wiem, co było dzisiaj, ale nie wiem co będzie jutro. I szczerze nie wiem czy wolę wiedzieć czy nie, bo tak czy inaczej nie robi mi to absolutnie żadnej różnicy.


Kim jestem? Jestem człowiekiem, który jest stary w swoim własnym poczuciu, bo nigdy nie był starszy niż teraz i go to trochę zbija z tropu. Jestem kimś, kto w wieku lat 21 maluje paznokcie w truskawki i słucha Panic! at the Disco. Kimś, komu łatwiej jest napisać rozprawę egzystencjalną na temat sensu życia albo przeprowadzić transformację drożdży wektorem zawierającym gen oporności na arsen niż zamówić pizzę czy umówić zwierzęciu weterynarza. 

Jestem człowiekiem, który uśmiecha się tylko połową twarzy i na starość dostanie zmarszczek mimicznych tylko na lewej połowie. Prawa strono, come on. Obudź się, twój niesymetryczny właściciel cię tak ładnie prosi... 
Jestem kimś niezdiagnozowanym, bo ilekroć próbuję się wpisać w jakąś grupę czy szufladkę, to nie umiem. Ale wiem też doskonale, że wbrew wielkim tego świata, nie ma ludzi nieprzyporządkowywalnych, są tylko nieprzyporządkowani. 
I tak kiedy szłam na dworzec przez ciemne wyludnione miasto, bo oczywiście życie w mieście wymiera po 17.00, a potem to już tylko halucynacja, głód i nóż w plecy na każdym rogu... I tak kiedy szłam na dworzec, to mijałam rzeczy. Słyszałam wieczorne ptaki drące dzioby w jakimś zagajniku i już wiedziałam, że wiosna, że wiatr już nie zimowy lodowaty, chcący odmrozić ci uszy, ale ciepły i przyjemny. I nawet lubiłam ten wiatr, co był ciepły i te ptaki, co śpiewały, bo czułam się jakbym była częścią tego wszystkiego, jak gdyby to one dla mnie śpiewały. I słowo daję, jeszcze chwila i zaczęłabym śpiewać z tymi jebanymi ptakami jak jakaś Królewna Śnieżka ze spalonego teatru, tak mnie ta wiosna pozytywnie nastraja. 
Mam szczerą nadzieję, że regulamin bloga pozwala na rzucanie mięsem w postach, bo ja tego regulaminu nie czytałam. Mam ważniejsze sprawy w życiu do zrobienia, z poza tym mi się nie chciało. Jeśli nie pozwala, to nie ma sensu tego dalej ciągnąć, bo bez rzucania mięsem człowiek jest jakiś taki papierowy, płaski i bez sensu.
I skończę może o tej drodze na dworzec, kiedy szłam i było już ciemno. Spotkałam na swojej drodze dokładnie jednego człowieka, na całej dwudziestominutowej drodze - jednego. Minął mnie wychodząc z samochodu z zakupami, a ja się zaczęłam zastanawiać czy on nie idzie do domu zabić własną matkę. Z twarzy podobny absolutnie do nikogo, równie dobrze mógł być sprzedawcą w twoim pobliskim sklepie RTV AGD jak mordercą z haniebnym czynem w planach. 
Kim on był - nie wiem.

A kim ja jestem? Jestem obserwatorem. Patrzę za okno, a tam w ciemności wygląda jakby płonęły lasy. 
Jestem kilkoma osobami na raz, kilkoma osobami w czasie. Odkąd zaczęłam na to zwracać uwagę, czyli od jakiegoś półroku, byłam co najmniej dwiema. Jestem poetycka, melancholijna, patetyczna i nieznośna albo jestem naładowana pozytywną energią, entuzjastyczna i pełna chęci do życia. Jestem kulką depresji, której jest tyle, że mogłabym obdzielić pół Polski, a miesiąc później jestem tryskającym optymizmem kapłanem zajebistości, który jest przekonany, że jeśli tylko chce, to może wszystko. 
Co śmieszne, żadna z tych osobowości nie rozumie tej drugiej. Depresyjny Caspar nie potrafi sobie wyobrazić jak to jest być szczęśliwym i ma wrażenie, że życie jest gdzie indziej i toczy się obok niego. Z kolei entuzjastyczny i zadowolony z życia David nie pojmuje, że istnieje inny stan niż euforia i że sam całkiem niedawno najchętniej powiesiłby pranie, a potem siebie. 

I Caspar i David są tą samą osobą, siedzą w jednym mózgu i to, że się jeszcze nawzajem nie pozabijali, wynika tylko i wyłącznie z faktu, że się jeszcze nigdy w życiu nie spotkali. Kiedy kończy się szychta jednego, jego miejsce zajmuje drugi.

Obaj są zupełnie różni, ale obaj są w równym stopniu mną. Każda moja 'faza', każde zawirowanie, każda zmiana zainteresowań, wszyscy ci ludzie, którymi byłem, byli tak samo mną, jak jestem sobą teraźniejszy ja. Jestem człowiekiem, który żył tysiącem żyć, był wieloma osobami, a w wieku lat 21 zebrało mu się na pseudoegzystencjalne wynurzenia. 


Caspar David von Winterheart, 2016.




No comments:

Post a Comment